piątek, 2 listopada 2012

1. Co sądzisz o Kirze?

Rok 2006, Tokio, Japonia.
Japonia, Kraj Kwitnącej Wiśni. Tego ranka znów każdy obywatel z zapartym tchem czytał gazetę. W domu, przy śniadaniu, w drodze do pracy... Na ustach całej społeczności była tylko jedna jedyna osobistość, Kira. "Morderca czy zbawiciel?" głosiły nagłówki. Od przeszło pół miesiąca zabijał złodziei, porywaczy, gwałcicieli, zabójców i każdego innego człowieka, który przekroczył linię prawa. Miał już na swoim koncie tylu ludzi, że jego sprawą zaczął się zajmować najlepszy spośród detektywów, L...
***
- Watari, przynieś proszę nagranie z Ray`em Penber.- Rzekł młody chłopak o włosach niczym noc. Siedział, nie, on kucał na drogim ciemnym fotelu. Kciuk przykładał do ust intensywnie o czymś myśląc.
- Ryuuzaki, czy nie myślisz, że tobie jak i panom przyda się trochę odpoczynku?- Spytał Watari a reszta mu przytaknęła patrząc wyczekująco na L. On, nic sobie z tego nie robiąc, dalej trwał w zamyśleniu.
- Nie śpisz i nie robisz sobie przerw. Potrzebujesz kogoś do pomocy. - Ciągną dalej starzec.
- Nie potrzebuję przerw i nikogo ani niczego do pomocy. - Uciął detektyw.
Watari zmarszczył czoło i wyszedł.
***
Czarnowłosy szedł przez park. Miało mu to rzekomo pomóc się skupić. Na dobrą sprawę wolał już chodzić po mieście niż sprzeczać się z Watarim. Po za tym musiał sobie wszystko przemyśleć. Wiedział, że już jest blisko zdemaskowania kiry, ale co chwila jakiś szczegół nie pasował do drugiego. Sam już wielokrotnie zastanawiał się nad przyjęciem kogoś do pomocy w tej sprawie. Niestety nie mógł znaleźć odpowiedniego człowieka. Z zadumy wyrwał go śpiew. W parku śpiewała na oko osiemnastoletnia dziewczyna. Słowa były po angielsku. Wsłuchiwał się dalej.
***
Co za ludzie na tym świecie żyją! W ogóle z kim ja pracuje?! "Zaśpiewaj 'OMG', gdzieś publicznie. Niech ludzie usłyszą twój głos na żywo!" Kompletny brak profesjonalizmu. A to wszystko dlatego, że nie chcę dawać koncertów. I teraz stoję w parku jak ta idiotka i drę ryja dla publiczności.

Baby let me love u down,
there's so many ways to love ya
Baby I could breake you down,
there's so many ways to love ya
Got me like oh my gosh I'm so in love

...

Honey let me love you down
there's so many ways to love ya
Baby I could breake you down,
there's so many ways to love ya
Got me like oh my gosh I'm so in love

Found you finally and make me to want to say,
Wah, oh, oh, oh, oh, ou,
Wah, oh, oh, oh, oh, ou,
Wah, oh, oh, oh, oh, ou
Oh my gosh *

No nareszcie! Teraz ukłon, uśmiech i spierdalamy!
Oszołomionej oklaskami, wreszcie udało mi się wyrwać z tłumu. Podbiegłam do mojej torby, która spoczywała koło drzewka. Cud ,że nie została splądrowana przez tych oszołomów. Wyjęłam z niej okulary i bluzę z kapturem. Ukryłam się pod ciuchami i w spokoju jakby nigdy nic usiadłam na ławce. Najważniejsze to zachować pozory! Gdy pseudo-fani się ulotnili mogłam wreszcie odetchnąć z ulgą.
- Sądząc po euforii przechodniów przypuszczam,że nie jesteś amatorką. Mam rację?- Aż wzdrygnęłam się na ten głos. Kontem oka zobaczyłam iż za mną stoi około trzydziestopięcioletni mężczyzna. Miał bladą cerę, kontrastujące, kruczoczarne włosy oraz oczy z worami pod nimi. Cóż w mojej ocenie mogło go to nieźle postarzyć, wyglądał jakby wieki nie spał. Cholera! Jak ja mogłam go nie zauważyć?!
- A co cie to?- Odparłam nie odwracając się do niego.
- A mylę się? Jak się nazywasz?
- Nie myślisz, że kulturalniej byłoby się najpierw samemu przedstawić?- Wstałam i ruszyłam ścieżką do wyjścia z parku. Chciałam jak najszybciej dostać się do domu. Niestety on podążył za mną.
- Co sądzisz o Kirze?- Dosięgło mnie pytanie. Cóż za ambitny temat! Teraz już pewnie na zwykłej herbatce z babcią się o tym gada.
- Zależy jak na to patrzeć.- Przyspieszyłam kroku.
- A jak ty na to patrzysz?- Jaki on upierdliwy.
- Widzę go jako zwykłego mordercę, wmawiającym sobie samemu, że czyni dobro. Jest po prostu dzieckiem zagubionym w dorosłym świecie.
- A co myślisz o L?
- Może dosyć już tych pytań, co?
- Sama właśnie je zadałaś.
- Pfff...- Parsknęłam a jego usta lekko drgnęły. Zaczęłam się w niego wpatrywać. Po krótkiej przerwie odwrócił się i odszedł.
-To było dziwne.- Mruknęłam do siebie. Wyszłam z parku i wsiadłam do już czekającej limuzyny.
***
Ehh... Jaki męczący dzień. Weszłam do swojej sypialni i rzuciłam się na mięciutką pościel. Nagle coś  na mnie skoczyło. Podniosłam głowę, czerwone kosmyki zwisały mi przed oczami.
- Nami, złaź ze mnie.- Wymamrotałam z twarzą w poduszce.
- Siemka Meg. Czekałam na ciebie z  Shawn`em dobre dwie godziny w 'Pink bara' a ty nie przyszłaś!- Wytknęła na mnie język i zmierzyła oskarżycielsko paluchem.
- Wybacz Nami. Wiem, że miałyśmy razem zjeść, ale szef mnie wezwał i dał robotę. Może jutro gdzieś wyjdziemy jeśli nie połamiesz mi kręgosłupa.- Jej twarz od razu rozjaśniała na tę wieść. Zeskoczyła ze mnie, pomachała i wybiegła z pokoju. Ja natomiast wstałam, pomasowałam plecy i podreptałam do łazienki. Po chwili wyszłam przebrana w moją piżamkę (czyt.biały crop top i dresowe szorty). Od razu przykryłam się dwoma kocami i kołdrą i zasnęłam.
***
Obudziłam się z krzykiem, głośno dysząc, w pozycji siedzącej. Rozejrzałam się po pokoju. Czysto. Dobrze, że mój pokój jest dźwiękoszczelny. Wyjęłam z szafki nocnej tabletki i połknęłam pięć sztuk. Położyłam się z powrotem. Nie mogłam zasnąć. Ubrałam się w dres i bluzę, wzięłam kostkę rubika i wyszłam na zewnątrz. Układałam całkiem rozkręconą kostkę w drodze do parku. Po pięciu minutach była cała ułożona a potem wyrzucona do pobliskiego kosza. Zaczęłam biec. Zdałam się na wysiłek psychiczny i fizyczny. Zawsze gdy miałam koszmar to robiłam. Więc co noc, biegłam kilka kółek wokół parku lub rozwiązywałam jakieś zadania umysłowe, a potem wracałam do domu i spałam. Tak było i dziś. Po skończonych ćwiczeniach, ponownie położyłam się i zasnęłam.
***
Gwałtownie otworzyłam oczy, a następnie z powrotem je zamknęłam, bo obraz jaki zobaczyłam, był daleki od tego który chciałam zobaczyć. Mianowicie...
***
* Cher Lloyd - OMG
Pierwszy za nami. Wiem, że to trochę nudne, ale mam nadzieję, że później będzie ciekawiej. W zakładce ''Bohaterowie'' nie wszystko jest napisane o postaciach. Jest wiele faktów o których dowiecie się później.

piątek, 26 października 2012

Prolog

Obietnice...Wielu w nie wierzy mimo, że ponad 80% to kłamstwa, 15% to przyrzeczenia niemożliwe do spełnienia, a jedyne 5% to prawdziwe i szczere słowa. Ale jednak wielu wierzy, a raczej chce wierzyć.Robią to ze strachu, by uciec od rzeczywistości. Dają się zwodzić ,że wszystko jest dobre i sprawiedliwe. Niestety w prawie wszystkich przypadkach dosięga ich brutalna prawda. Ja nie byłam wyjątkiem.
Do dziś, po wielu latach za każdym razem gdy zamknę oczy dopadają mnie koszmary przeszłości. Mam nadzieję, że kiedyś znajdę ukojenie. Może kiedyś uda mi się odnaleźć mój dom gdzie ktoś będzie mnie kochał. Jednak im dłużej o tym myślę, dochodzę do wniosku, że ludzie są okrutni i bezlitośni, nie potrzebują miłości, ja także nie. Nie po tym co mi zrobili, co On mi zrobił...

Rok 1989, Londyn, Anglia.
Był piękny Grudniowy poranek. Chodnik przysypany śniegiem, jezioro skute lodem, drzewa oprószone jak ciastka na choinkę, wschodzące słońce gdzieś w oddali . W ten uroczy krajobraz wpatrywała się białowłosa
dziewczynka, co chwilę przecierając zaparowaną szybę okna. Do malutkiego pokoiku weszło inne dziecko.
- Ktoś do ciebie, Siwa. Czeka na zewnątrz.- Powiedziało piskliwym głosikiem i już go nie było.
Owa ''Siwa'', szybko zeskoczyła z parapetu i pobiegła do wyjścia z sierocińca. Ucieszyła się na tę wiadomość, bowiem czekała na ten dzień. Nie byle jaki zresztą, dziś były jej urodziny. Tak, dwudziesty-trzeci Grudnia miał być wyjątkowy. Co miesiąc, począwszy od Stycznia niejaki Quillsh Wammy zabierał ją na cztery dni do sierocińca "Wammy`s House". Były to radosne dni. Dowiedziała się iż pomimo, że miała tylko trzy lata, już posiadała zadatki do dostania się do tego sierocińca dla najbardziej uzdolnionych dzieci. Żeby się tam jednak znaleźć musiała przejść testy odpowiednie dla jej wieku. Quillsh za każdym ich spotkaniem bardzo ją chwalił. Mówił, że na pewno ją wybiorą bo miejsce było jedno, a jedynym kandydatem jest ona. Dziewczynka zmieniła się nie do poznania. Ze smutnej, nieśmiałej i małomównej stała się wesoła i serdeczna. Na ostatnim spotkaniu solennie jej przysiągł iż, już zawsze będzie się nią opiekował i nie pozwoli jej skrzywdzić. Białowłosa uwierzyła w siebie, teraz była pewna, że ją przyjmą.
Zbiegła po schodach zgrabnie omijając dziury w nich. Wyjrzała przez okno i zobaczyła go. Stał na schodach. Uradowana narzuciła na siebie za duży, połatany płaszcz oraz wysłużone trampki. Gdy wyszła na zewnątrz uderzył ją podmuch rześkiego wiatru, zwiastującego coś szczególnego, coś co zmieni na zawsze jej życie. Uśmiechnęła się do mężczyzny, nie odwzajemnił gestu.
- Witaj Li*, mam dla ciebie wieści.- Rzekł Quillsh.
- Dzień dobry panie Wammy. Jestem szczęśliwa, że będę mogła zamieszkać w Wa...
- Nie dostałaś się do naszego sierocińca.- Przerwał jej.
- Ale jak to?- Spytała białowłosa. Nic z tego nie rozumiała.
- Ktoś inny zajął twoje miejsce i myślimy, że będzie bardziej odpowiedni niż ty.- Przez cały czas mówił poważnym tonem, takim bezuczuciowym, wręcz grobowym.
- Ale kto to? Przecież mówił pan, że jestem tylko ja.
- Nie wolno mi powiedzieć. Żegnaj Li, już się pewnie nie zobaczymy.- Podszedł do swojego czarnego samochodu, wsiadł i odjechał. Tak po prostu opuścił ją. Odszedł zostawiając ją samą ze sobą przeciwko światu.
- Ale przecież mi pan obiecał...

Mijały lata. Li znów stałą się markotna. W tym czasie w jej sierocińcu zmienił się dyrektor. Dzieci głodowały a nowa kadra zaczęła je bić, poniżać a nawet gwałcić. Teraz one sprzątały cały budynek. W zimowe, mroźne dni, zamiast siedzieć przy ciepłym kominku, one odśnieżały podjazd. W letnie i upalne - kosiły trawniki. W święta też nie było taryfy ulgowej, nadal szorowały podłogi, robiły pranie i zmywały. Wszystkie zabawki zostały sprzedane. Nie dostawały żadnych lepszych ubrań ani nawet leków. Często po ciężkim dniu pracy mdlały z wycieńczenia.
 Gdy białowłosa miała czternaście lat i stanęła w obronie swojej przyszywanej siostry, czteroletniej Di**, pijany "pracownik" sierocińca połamał jej pięć żeber i obojczyk rzucając nią o ściany. Leżała całą noc a dopiero rano przyjechała karetka pogotowia. Lekarze cudem ją odratowali. Rok trwało śledztwo w tej sprawie. Wytoczono proces sierocińcowi i go zamknięto. Wszystkie dzieci zostały poprzenoszone do innych ośrodków w Anglii, prócz jednego. Tak, Li uciekła. Miała piętnaście lat, trochę pieniędzy skradzionych dyrektorowi i postanowiła wziąć sprawy w swoje ręce. Na początku jej szukano. Musiała być ciągle w ukryciu, spała i jadła w najtańszych motelach. Gdy sprawa przycichła zaczęła łapać się każdej pracy. Pracowała jako kasjerka w sklepie, rozdawała ulotki, sprzedawała gazety oraz to co chciała robić od zawsze - śpiewała. Na początku na ulicy, potem w jakichś marnych klubach, ludzie zaczęli ją zauważać. Zrobił to także organizator Londyńskiego festiwalu muzycznego. Robiła tam za chórek. Na następnym wystąpiła solo. Jej występ spodobał się wytwórni muzycznej, nagrała płytę. Jej kariera nabierała tępa. Miała osiemnaście lat gdy podpisała kontrakt z angielską wytwórnią w Japonii. Została tam jedną z lepszych piosenkarek. Zmieniła imię i nazwisko. Zaczęła ćwiczyć sztuki walki, jeździć konno, malować, tańczyć, grać w filmach. Stawała się coraz sławniejsza. Odnalazła i zaadoptowała Di, zmieniła jej dane osobowe. Obiecała sobie, że już nigdy nie będzie biedna, choćby miała pracować do upadłego. Teraz to ona przejęła stery i nie pozwoli by coś im się stało...
 ***
 * "Li" to pseudonim z sierocińca białowłosej tak samo jak "Siwa".
** "Di" - pseudonim 'siostry' Li.
Oto wprowadzenie do opowiadania,  jest potrzebne bo na tych zdarzeniach będzie bazowała cała historia. Przepraszam też za błędy, szczególnie te interpunkcyjne.